0
lucy00 16 grudnia 2016 15:05
część 1: https://lucy00.fly4free.pl/blog/2637/islandia-dla-wygodnych-maj-2016-cz-1/

Dzień 4. Dettifoss - Akureyri

Po zjedzeniu Skyra (jak co dzień, a jakże!) wracamy w kierunku Myvatn. Zatrzymujemy się jeszcze, żeby zanurzyć stopy w Morzu Grenlandzkim - zaliczamy to sobie jako "kąpiel" w Oceanie Arktycznym :D





Wokół Myvatn jest tyle do zobaczenia, że aż nie wiadomo od czego zacząć! Jedziemy więc od końca - skręcamy do obszaru wulkanicznego Krafla.





Szlak z daleka wydaje się być dosyć prosty, a odległość nie jest duża. Okazuje się jednak. że pokrywa śniegu ma ponad metr wysokości, a pomiędzy nią a ciepłymi skałami tworzą się jamy, przez co idąc co rusz się zapadamy.





Idziemy razem z jakąś wycieczką fotograficzną, widzimy że im również nie jest łatwo. Zanim docieramy do celu bilans wygląda następująco: 1x podarte spodnie, 1x połamane okulary i 1x nieomal zniszczona lustrzanka [na szczęście skończyło się na zabłoceniach]. Przejście tego krótkiego odcinka zajmuje nam aż pół godziny. Uff. Widoki na końcu są za to... kosmiczne.







Większość turystów po obejściu drewnianych pomostów zawraca, my jednak decydujemy się obejść nieco więcej - szlak wyznaczony jest tyczkami. Dosyć łatwo go odnaleźć, a miejsce jest naprawdę niesamowite i można tam spędzić sporo czasu. Teraz jeszcze TYLKO powrót do samochodu - znów przebijamy się przez śnieżną breję. Gdy docieramy do auta koniecznie musimy się przebrać - w tej chwili wręcz kocham swoją wełniane getry od Brubecka xD Buty dosłownie wyżymam. Jacyś turyści na nasz widok zawracają - chyba zniechęciliśmy ich do dalszej wędrówki :D Inni po obejrzeniu naszych zdjęć na aparacie stwierdzają że przepięknie, przechodzą kilkanaście metrów po śniegu i też rezygnują.




Podjeżdżamy jeszcze do krateru Viti. Pierwsza okazja, żeby jechać po śniegu - odcinek jest krótki, ale to kolejne doświadczenie. które dopisujemy do naszej listy;)



Skuty lodem krater w ogóle nie przypomina siebie samego z pocztówek. Schodząc z góry musimy ratować jakiegoś turystę, który próbował podejść bliżej krateru i zapadł się w śnieg aż po pachy - trochę zaczął panikować. Chyba nieco w szoku informuje nas, że "jest tu niebezpiecznie" xD.




Zawracamy w kierunku Ring Road, po prawej mijamy ten morderczy szlak, który jest właśnie.... ODŚNIEŻANY. Ale bez śniegu nie byłoby przygody, prawda?



Jeszcze rzut oka na elektrownię geotermaną Krafla.



Po zaledwie kilku minutach jazdy zostawiamy śnieg za sobą - jesteśmy na obszarze Hverarond. To chyba najbardziej efektowne źródła siarki, które widzieliśmy na Islandii.























Tuż przy głównej drodze skręcamy na jaskinię Grjotagja. Dojazd jest bardzo łatwy, wejście do jaskini też raczej nie sprawia kłopotu. Naprawdę warto - grota jest mała, ale przepiękna. Niestety kąpiel tu jest niemożliwa, o czym później.



Mijamy krater Hverfjall i dojeżdżamy do Dimmuborgir, które dotychczas kojarzyło mi się tylko z black metalowym zespołem :D . Miejsce interesujące, ale niestety trochę zniszczone przez turystykę. Część szlaków jest asfaltowa, czujemy się trochę jak w parku w centrum miasta.




Nieco niżej znajduje się Höfði - "cypel" z którego można podziwiać jezioro Myvatn i charakterystyczne lawowe formacje wystające ponad taflę jeziora. Na brzeg dochodzi się przez park - jeszcze nie widzieliśmy na Islandii aż tylu drzew na raz! Miejsce jest pełne uroku, a park tętni życiem.





Tuż przy skrzyżowaniu drogi 848 z jedynką mają znajdować się kolejne szczeliny wulkaniczne Stóragjá, podobno można się tam kąpać. Na małym parkingu obok widzimy auto obwieszone ręcznikami - to dobry znak. Kiedy znajdujemy drogę na dół okazuje się jednak, że większość przejść jest zawalona śniegiem i lodem, bardzo trudno się tędy poruszać. Znajdujemy wejścia do dwóch grot - jedno z nich ma linę po której można opuścić się w dół, w innym znajduje się drabinka. Damska część wycieczki na widok tych atrakcji postanawia zrezygnować z kąpieli - Panowie uprzejmie się zgadzają i wracamy na górę.





Jest już koło 18, kiedy docieramy nad wodospad Goðafoss. Wiatr jest tak silny, że nie jestem w stanie sama otworzyć drzwi - dopiero przy asekuracji kolegi udaje mi się wydostać z samochodu. Wodospad jest ogromny, przy tej pogodzie jego mętne, brunatne wody sprawiają dosyć ponure wrażenie.





Jedziemy do Akureyri.



Pokój wynajęliśmy w Miðholt Your Guesthouse - polecam to miejsce gorąco. Tak naprawdę w obiekcie znajdują się 3 lub 4 pokoje do wynajęcia, prowadzone przez matkę z synem (który był w Polsce, chyba na wymianie studenckiej :) ). Do dyspozycji jest salon, w którym można posiedzieć i pogawędzić z nimi i z innymi gośćmi. Zdajemy krótką relację z tego, co już udało nam się na Islandii zobaczyć. Właścicielka opowiada nam, że jeszcze za czasów jej młodości w Grjotagja można było się kąpać. Co więcej - można się w niej zanurzyć i pod wodą przepłynąć do sąsiedniej jaskini, do której nie ma dostępu bezpośrednio z zewnątrz. Niestety, po tąpnięciu w latach 80 woda stała się zbyt gorąca. Mówiła nam także, że Stóragjá jest zazwyczaj oblegana, a właściciele terenu postawili tam metalowe schody, po których można wygodnie zejść na dół. Niedawno zdarzył się tam jednak tragiczny wypadek - ktoś poślizgnął się na schodach i zginął, a właściciele zostali obarczeni odpowiedzialnością - nie wiadomo czy schody nie zostaną zlikwidowane a i sam teren być może odgrodzony. Po chwili dołącza do nas para z Kanady, która w 2 tygodnie objeżdża wyspę wraz z fiordami zachodnimi. Podobnie jak my stwierdzają, że to stosunkowo droga impreza ;) Porównujemy nasze plany wycieczkowe i wskazujemy im parę miejsc wartych odwiedzenia, których nie uwzględnili (korzystali z gotowego planu znalezionego w Internecie). Rozmawiamy jeszcze trochę, kolacyjka i spać ;)

Wieczorem nie było łatwo zasnąć - chodząc po śniegu w pewnym momencie zdjęłam okulary przeciwsłoneczne. Moja głupota poskutkowała wieczornym bólem oczu - na szczęście do rana już mi przeszło. Warto wziąć ze sobą także krem przeciwsłoneczny - następnego dnia rano wszyscy obudziliśmy się z piękną, CZERWONĄ opalenizną :)



Dzień 5. Akureyri - Bifröst

Choć z okien naszego guesthouse'u widać Bonusa, zakupy musimy przełożyć na później. Wstaliśmy wcześnie rano, żeby zdążyć na Whale watching w Hauganes. Jesteśmy jednymi z pierwszych chętnych - poza sezonem nie było konieczności wcześniejszego wykupienia wycieczki. Koszt to 9000 ISK za osobę. Dostajemy przepiękne <3 ciepłe i bryzgoszczelne kombinezony



Udało się! Nieopodal nas znajdują się dwa humbaki. Śledzimy je i podziwiamy jak wynurzają się i ponownie schodzą pod wodę. Jestem zachwycona - to mój kolejny "pierwszy raz" na Islandii. Gonimy je przez jakiś czas, niestety nie mamy więcej szczęścia i to jedyne walenie, które dziś zobaczymy :) Chwila odpoczynku, częstujemy się ciasteczkami i kawą - teraz czas na łowienie! Jest okazja, żeby spróbować swoich sił i złowić obiad. Kolega ma szczęście - pierwsze zanurzenie kija a tu dwie ryby na raz! Naszej grupie udaje się złowić jeszcze jedną, dzięki czemu osiągamy najlepszy wynik. Jeszcze parę prób dla chętnych i płyniemy dalej.





W trakcie powrotu nasz przewodnik oprawia ryby, a ich wnętrzności zostawia (zastanawiamy się po co), przy okazji prezentując nam menu złowionych ryb - między innymi małe krabiki. Po skończonej robocie okazuje się na co te wnętrzności - zaczyna nimi wabić mewy! Te jak dzikie gonią nas po fiordzie próbując uszczknąć coś dla siebie na obiad. Widok przekomiczny :D
Po powrocie na ląd filety możemy zabrać ze sobą - zjemy je na kolację.









Zawijamy do Akureyri, standardowo robimy zakupy w Bonusie. Znajdujemy także Vinbudin i kupujemy przeróżne islandzkie piwa i jedno z Wysp Owczych (a nuż smakuje lepiej?).
Zaopatrzeni we wszystko co niezbędne ruszamy w drogę do Glaumbær. Znajdują się tu charakterystyczne torfowe domki. Na rozlegających się dookoła polach wylegują się owce :D







Wracamy na jedynkę, jedziemy nią aż do skrętu w drogę 716, którą odbijamy potem na 717. Będziemy objeżdżać objechać półwysep Vatnsnes, który podobno upodobały sobie foki :)

Pierwsza po drodze jest twierdza Borgarvirki - wybudowana na szczycie naturalnie otoczonym bazaltowymi kolumnami.







Dojeżdżamy na parking przy Hvítserkur - ta skała podobno to spetryfikowany troll. Nie wybieramy jednak ścieżki w jej kierunku - jacyś podnieceni turyści krzyczą do nas "animals, animals, fok, fok!" i pokazują w drugą stronę. W euforii zbiegam jak najszybciej na dół i faktycznie! Na mieliźnie wyleguje się kilka fok, a w wodzie która nas od nich oddziela pływają kolejne!










Skała... no niby troll. Ale dla nas wyglądała jak czarodziej prowadzący swojego wielbłąda ;)








Po drugiej stronie półwyspu również znajduje się znak, który informuje o skupisku fok.
Niestety leżą już na tyle daleko, że trudno je dostrzec - widzimy je dobrze dopiero przez obiektyw aparatu.




Gdy wjeżdżamy z powrotem w głąb lądu zaczyna bardzo mocno padać, jedziemy przez mgłę. W tych warunkach docieramy aż na nocleg pod Bifröst - nasz pokój znajduje się dosłownie tuż przy wulkanie Grábrók :) Przy rezerwowaniu pokoju nie doczytaliśmy informacji i byliśmy przekonani, że ponownie wybraliśmy ofertę z aneksem kuchennym - cóż, byliśmy w błędzie. Tak naprawdę jednak miejsca noclegowe są tylko dodatkiem do głównego obiektu jakim jest restauracja - podeszliśmy tam w nadziei, że może uda nam się dogadać z kucharzem - mieliśmy przecież nasze świeże, samodzielne złowione ryby! Mieliśmy przeogromne szczęście - trafiliśmy na Agatę z Polski, która okazała się być mega sympatyczną i pomocną osobą. Dzięki niej mieliśmy szansę zjeść przepyszną, ciepłą kolację i podpytać trochę jak faktycznie się na tej Islandii żyje.
Po kolacji testujemy piwka - wszystkie smakują dobrze :D

W środku nocy wychodzę sprawdzić czy faktycznie jest jasno - jest, sprawa potwierdzona. Mogę iść spać dalej. xD


Dzień 6. Bifröst - Reykjavik

Ostatni, pełny dzień naszej przygody zaczynamy od wejścia na wulkan, pod którym spaliśmy - Grábrók. Na szczyt wiodą nowe, drewniane schodki zatem wchodzi się przyjemnie. Na górze wieje tak mocno, że zgina nas wpół. Cykamy foteczki i koniec spaceru - nawet nie słyszymy się wzajemnie.





Stąd niedaleko do niewielkiego wodospadu Glanni.



Odbijamy od Ring Road i jedziemy zobaczyć wodospady Hraunfossar oraz Barnafoss (co znaczy "wodospad dzieci" ku pamięci chłopców, którzy mieli tam utonąć). Wybraliśmy drogę 523, która okazała się być szutrowa i dosyć wyboista ale malownicza - alternatywnie można jechać lepszej jakości drogą po drugiej stronie rzeki przez Reykholt.







Zawracamy, przejeżdzamy przez Reykholt i szukamy źródeł Deildartunguhver. Widzieliśmy przy drodze szklarnie, które korzystają z energii gorących wód, jednak samego źródła nie mogliśmy odnaleźć. W końcu poprowadziła nas nawigacja :) Według Wikipedii jest to największe gorące źródło w Europie i faktycznie ilość pary robi na nas wrażenie! Kurtka przeciwdeszczowa przyda się także tutaj :)
Przy parkingu stoi budka, w której możecie zakupić geotermalne pomidorki szklarniowe.





Godzina jazdy dzieli nas od najwyższego wodospadu Islandii - Glymura.
Ten czas część pasażerów skwapliwie wykorzystuje na krótką drzemkę ;) Jak w większości miejsc na samym początku szlaku jest wyznaczony parking dla samochodów, zatem nie trzeba kombinować i zostawiać auta gdzieś "na dziko".

Szlak moim zdaniem jest dosyć wymagający, zwłaszcza w deszczową pogodę.
Najpierw czeka nas przejście przez kłodę na rzece, a następnie strome podejścia (i zejścia) na szczęście z linami. Podczas naszej wędrówki siąpił drobny deszcz, który sprawiał że szlak był bardzo śliski i błotnisty . Niemniej jednak warto się zmęczyć - widoki z góry są cudowne, a nad doliną unoszą się dziesiątki ptaków.











Na koniec zostawiliśmy sobie rezerwat Þingvellir - to właśnie tu zbierał się islandzki parlament i załatwiano najważniejsze dla ludności sprawy (karanie zbójów, topienie czarownic i inne takie).
Dla żądnych informacji na terenie rezerwatu stoi sporo tablic opisujących historię rezerwatu i Islandii w j. angielskim.













Wieczorem dojeżdżamy do Reykjaviku, w hostelu bardzo ciasno. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy siły iść na miasto - zamiast tego kończymy jeszcze nasz zapas piwa i idziemy spać jak bobaski :)



Na noc podłączamy się do gniazdka i ładujemy poziom many. :D





Dzień 7. Ostatni. Reykjavik - Gdańsk

Pakujemy się - nie jest łatwo (z powrotem zawsze trudniej!) i idziemy na spacer po stolicy.
Obchodzimy główne punkty takie jak ratusz, Sun Voyager, Hallgrimskirkja i muzeum penisów.













Idziemy też w ślady Clintona i jemy podobno najlepsze pylsury. Przypominają te z IKEI ale kosztowały 15zł więc się delektujemy.

Najciekawszym punktem w Reykjaviku jest dla nas Perlan - wchodzimy na punkt widokowy i kupujemy tu pamiątki.



Spod Perlan wybieramy malowniczą ścieżkę w dół, czego potem bardzo żałujemy. Na dole znajduje się miejska plaża podgrzewana ciepłą wodą (no da się zanurzyć nogi) i gorący basen. Niestety nasze stroje i ręczniki zostały w samochodzie na górze, a po wejściu z powrotem nie mamy już tyle czasu żeby zjechać ponownie i się wykąpać. Znajdujemy jeszcze myjnię samochodową, żeby oddać autko w dobrym stanie i jedziemy na lotnisko.

Mamy jeszcze trochę czasu, więc w Keflaviku udajemy się do kawiarni - na tripadvisor znajdujemy Cafe Petite. Ceny są całkiem w porządku, kawa i ciasto okazują się smaczne - zatem polecamy. Na lotnisku oddajemy tankujemy i zwracamy samochód, odprawa i do samolotu. Lot powrotny na szczęście przesypiam - podobno spora grupa pasażerów przesadziła z alkoholem i było trochę nieprzyjemnie. Mnie to omija.





Lądujemy w Gdańsku. Wyprawa dobiegła końca :)


#CO WARTO ZABRAĆ?
Niby wiele osób o tym pisze, a nadal wielu pyta ;)
Moim zdaniem podstawa to:
- mapa papierowa + mapy offline w telefonie,
- telefon z dostępem do internetu, aby móc sprawdzać co najmniej raz dziennie warunki na road.is,
- kurtka przeciwdeszczowa,
- strój kąpielowy,
- czapka,
- bielizna termoaktywna,
- buty trekkingowe,
- śpiwór.
- okulary przeciwsłoneczne i krem z filtrem.

#PODSUMOWANIE KOSZTÓW
Lot Wizzem, GDN-KEF-GDN dla 4 osób z dużym bagażem podręcznym + jeden bagaż rejestrowany 23kg: 3900 PLN (975/os.)
Wynajem samochodu: 2300 PLN (575/os.)
Całkowity koszt paliwa: <1600 PLN (400/os.)
Koszt jedzenia: ~280/osobę
Nocleg Fit Guesthouse: 400 PLN
Nocleg Cafe Arhus Hella 430 PLN
Nocleg Hofn Hostel 530 PLN
Nocleg Dettifoss Guesthouse 470 PLN
Nocleg Midholt Your Guesthouse 440 PLN
Nocleg Grabrok Hotel and Holiday Homes 400 PLN
Nocleg Atlantic Apartments & Rooms 470 PLN
Noclegi w sumie: poniżej 800 zł/osobę za 7 noclegów
Muzeum penisów Reykjavik: ok. 240 PLN (60/os.)
Zwiedzanie elektrowni: ok. 160 PLN (40/os.)
Whale watching: ok. 300/os.
Moje ubezpieczenie, PZU Wojażer (każdy wybierał sam, to była najtańsza oferta uwzględniająca choroby przewlekłe): 77 PLN
Koszt całej wycieczki na osobę: około 3500 PLN

Na Islandii przez cały czas czuliśmy się bardzo bezpiecznie a ludzie są niezwykle pomocni. Jeden z miejscowych zamiast tłumaczyć nam drogę do sklepu po prostu kazał jechać za sobą i zaprowadził nas do celu :) Nie obawialiśmy się zostawiać wypakowanego auta na odludnych parkingach. Dopiero w autobusie na lotnisku w Gdańsku spotkała nas przykra niespodzianka - ktoś wykorzystał tłok w pojeździe i dobierał się nam do plecaka. :/

Wiemy, że jeszcze tam wrócimy!

Zdjęcia autorstwa mojego, Krzycha, Konrada i Darii :)

Dodaj Komentarz